Recenzja filmu

Yomeddine. Podróż życia (2018)
A.B. Shawky
Rady Gamal
Ahmed Abdelhafiz

Spokojny Egipcjanin

Odgrywający Beshaya naturszczyk Gamal naprawdę żyje w prowadzonej przez zakonnice kolonii trędowatych, a sposób, w jaki Shawky ogrywa jego pooraną bliznami twarz i wykręcone członki, podkreśla
Czasem jeden cud to za mało. Wprawdzie Beshay (Rady Gamal) został wyleczony z trądu, lecz powykręcane stawy, zdeformowane dłonie i obsypana krostami twarz wciąż skazują go na życie w kolonii na głębokiej, egipskiej prowincji. W pierwszej scenie filmu widzimy, jak buszuje po wysypisku śmieci, przerzuca niezdarnie ciężkie kamulce, a z gruzowiska wygrzebuje Świętego Graala – ledwie zipiącego walkmana. Jednak wraz ze śmiercią żony, dla której walkman miał być prezentem, Beshay traci grunt pod nogami i stawia wszystko na jedną kartę: w poszukiwaniu swojego ojca wyrusza do świata "zdrowych" ludzi. Towarzyszy mu Obama (Ahmed Abdelhafiz), osierocony dzieciak, który ksywkę dostał po "gościu z telewizji". 

Reżyser i pisarz A.B. Shawky już raz opowiedział tę historię – w krótkim dokumencie z 2009 roku. Nic dziwnego, że jego pełnometrażowy debiut również zaczyna się jak kino faktu: podglądany przy najprostszych czynnościach, w trakcie rozmów z przyjaciółmi, podczas snu i harówki na wysypisku, Beshay ma w sobie coś ze skromnych i zarazem większych niż kino bohaterów Michaela Glawoggera ("Śmierć człowieka pracy") – trudną do uchwycenia szlachetność, wypisane na twarzy poczucie godności, a także głęboko skrywany smutek. Później, gdy zszyte w zgrabną narrację skrawki jego codzienności ustępują miejsca klasycznemu kinu drogi, jest już nieco gorzej: gatunkowe klisze, znajome tropy i epizodyczna fabuła jakoś nie chcą się skleić ze społeczną krytyką, którą uprawia Shawky. Ale nawet kiedy reżyser zaczyna kręcić film młotkiem, a Beshay wykrzykuje, że też jest "istotą ludzką" lub śni o pięknym i gładkim ciele, całość ratuje charyzma głównych bohaterów. 

Odgrywający Beshaya naturszczyk Gamal naprawdę żyje w prowadzonej przez zakonnice kolonii trędowatych, a sposób, w jaki Shawky ogrywa jego pooraną bliznami twarz i wykręcone członki, podkreśla tylko subtelności ekspresji oraz języka ciała. Wcielający się w Obamę Abdelhafiz wnosi do filmu uroczą dezynwolturę i zaskakująco dużo aktorskiej dojrzałości. Ich relacja, bazująca w dużej mierze na milczeniu, komunii wrażliwości i tym, co ukryte między słowami, pozostaje najmocniejszym punktem filmu – nietrudno uwierzyć ani w w przyjaźń pozornie niedobranych bohaterów, ani w sens całej misji.  

Podróżując z kamerą przez egipskie bezdroża, argentyński operator Federico Cesca ("Patti Cake$") z godną podziwu konsekwencją unika folderowego kiczu i stara się dostrzec w krajobrazie odzwierciedlenie emocjonalnego stanu bohaterów. Z kolei znany z pracy przy amerykańskim kinie niezależnym oraz grach wideo kompozytor Omar Fadel ("Assassins Creed IV: Black Flag") ilustruje wszystko rewelacyjną, eklektyczną ścieżką dźwiękową. Ich praca z Shawkym to również dowód na to, jak na naszych oczach zmienia się kino. Oto film o trędowatym facecie na osiołku najpierw osiąga swój próg na Kickstarterze, a później błyszczy na festiwalu w Cannes. Cóż, Beshay zapewne by się spierał, ale czasem jeden cud w zupełności wystarczy.   
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones